"Korona w mroku" Sarah J. Maas| Nie tylko tytuł to ciemna strona tej książki?
Moje zmagania z tą książką nareszcie zakończyły się w tym tygodniu i postanowiłam szybko napisać o niej kilka słów (mając szczerą nadzieję, że kogoś one interesują ;)).
Nigdy nie zamieściłam tu recenzji pierwszej części, czyli "Szklanego tronu", ale przeczytałam go jeszcze zanim założyłam bloga - dlatego też zdobędę się tylko na streszczony opis: książka ta sama w sobie nie była zła. Tematyka w końcu mi odpowiadała. Problemem okazał się trójkąt miłosny, na który nie mogłam patrzeć. Fabuła była bardzo intrygująca, bohaterowie wydali mi się trochę papierowi i szczerze mówiąc dosyć brakowało mi rozlewu krwi, jaki profesja Celaeny niejako mi obiecywała.
Wybaczcie tak ogólne zamknięcie sprawy w kilku zdaniach. Być może kiedyś powrócę do tamtej książki i wtedy zdecyduję się na jakieś szersze objęcie jej tematyki, ale na razie nie mam tego w planach :(
Ale przejdźmy do meritum, bo mówimy już o drugiej części serii spod znaku Zabójczyni z Adarlanu!
Wydawca w opisie na odwrocie książki gwarantuje nam kolejne, tym razem już znacznie lepsze potyczki głównej bohaterki ze zleconymi jej celami. Obiecuje tajemnicę Archera Finna - dawnego znajomego Celaeny z jej życia sprzed wysłania do Endovier i rzuca bohaterce kłody pod nogi, które zdają się być coraz bardziej niepokojące i tajemnicze.
Jak ma się to do rzeczywistości?
Żeby nie być gołosłownym, powiem, że nie rozczarował mnie ten aspekt. Fabuła cały czas prze do przodu i jest doskonale wyważona. Koniec pustych obietnic, naprawdę dużo się dzieje, narzekanie na nudę jest w tej książce niemożliwe. A jednocześnie wszystko jest na tyle ciekawe i chwytliwe, że ciężko się od tego oderwać, co może mnie osobiście tylko wprawić w dobry nastrój. ;)
TE SAME GĘBY, A PERSPEKTYWA INNA
Chyba nikogo nie zaskoczę, jeśli napiszę szczerze, że gołym okiem można już w drugim tomie obserwować bardzo płynną i naturalną przemianę trójki głównych bohaterów, pomiatanych przez coraz to nowe wyzwania. Ten aspekt właściwie również bardzo mi się podobał.
Przyznam szczerze, że po lekturze tej części Celaena Sardothien jawi mi się - tak jak przypuszczałam od samego początku - jako po prostu trochę przyjemniejsza Mary Sue, wokół której obraca się każdy element książki i która już właściwie przejęła wszystkie możliwe interesujące role, jakie można było wymyślić w miarę rozwoju fabuły. Można złapać Sarah J. Maas że sama nie potrafi się zdecydować, jak zamierza przedstawiać tę postać, zdaje się że wraz z zachowaniem Celaeny również autorka waha się, jak to rozegrać. Mimo że ten wątek jest raczej świadomie poprowadzony (prowadzi przecież do końcowej metamorfozy bohaterki), to okropnie mnie on irytował. Z pewnością rozwija się wówczas także kwestia, na którą wiele czytelniczek czekało i śledziło od pierwszej części z zapartym tchem - zbliżenie Chaola i Królewskiej Obrończyni oraz stopniowe przeradzanie się tego uczucia w coś, czego pewnie się nawet nie spodziewacie! ;) Chaola polubiłam tylko nieco bardziej dzięki tej części, chyba wyłącznie w trakcie jego spotkania z ojcem, które samo w sobie było bardzo interesującą sceną. Ten bohater zyskał u mnie plusa, ale to nadal Dorian jest moim ulubieńcem. Z kolei książę, który prócz cierpienia spowodowanego odrzuceniem go przez ukochaną i psującymi się relacjami z najlepszym przyjacielem mierzy się także z wieloma równie istotnymi, lub nawet ważniejszymi sprawami.
Nie mogę też nie wspomnieć o rozczarowaniu, jakim napełniło mnie bliższe poznanie postaci króla. Zawiodła mnie jego kreacja; spodziewałam się, że Sarah J. Maas nieco bardziej się wysili i spróbuje przedstawić mi człowieka bardziej ludzkiego niż dolepiać mu gębę potwora bez uczuć i... tak naprawdę bez ani jednej wyróżniającej się cechy. Król jest zły, ale jest w tej swojej niegodziwości po prostu nijaki. Po tak rozbudowanym świecie przedstawionym, takiej dbałości o myśli każdego z istotniejszych bohaterów spodziewałam się czegoś więcej niż bolesnego schematu, powierzchownej kreacji bez szczypty finezji. A przecież wiem, że autorka potrafi stworzyć ciekawego antagonistę! Wystarczy przyjrzeć się chociażby Archerowi Finnowi, czy kuzynowi Doriana! Pełnowymiarowe, niejednoznaczne postaci, które wprowadzają niewielki, ale znaczący postęp w historii. Co innego król, o którym co jakiś czas dowiadujemy się czegoś nowego, jednak w żaden sposób nie jest to nawet odkrywcze, czy zaskakujące dla czytelnika (a przynajmniej dla mnie nie było).
A skoro już wspomniałam o suspensie, który miała mi zapewnić historia, to również doznałam delikatnego zawodu. Żeby nie rzucać chamskim spojlerem, naprowadzę was tylko, że chodzi o moje osobiste odczucie co do Sekretu, którego odkrywaniem zajął się Chaol, a który ja przejrzałam już w połowie książki, spodziewając się, że autorka podaruje swojej bohaterce jeszcze jedną istotną rolę.
BIDIBI BADIBI BU?
Pozostaje jednak jeszcze sprawa magii, o której, co prawda, opis z tyłu milczy, ale która zdecydowanie wychodzi z cienia i zaczyna coraz częściej się objawiać jako jeden z najważniejszych elementów świata przedstawionego.
I może to dobrze, a może jednak wolałam, żeby autorka zachowała tę sprawę dla siebie...
Przede wszystkim istnienie magii i jej prawa nadal są tajemnicą tej serii, ponieważ dostajemy zaledwie strzępki informacji (trudno się temu jednak dziwić, kiedy wiemy, że czary są zakazane w Adarlanie i nawet śpiewanie o niej jest uznawane za zdradę), które powiedziałyby nam cokolwiek więcej poza jakimiś utartymi schematami. Choć muszę to jednak przyznać, że nadal jeszcze nie mogę wydać jasnej opinii, czy magia to tylko zapychacz w książce i coś rodzaju deus ex machina, czy jednak będzie miała jakąś większą rolę. Na razie przede wszystkim zwrócić można uwagę, jak autorka używa magii, aby robić z głównej bohaterki jeszcze większy i wspanialszy wyjątkowy płatek śniegu, no i utrzymania innego bohatera w grze, podczas gdy stracił wszystkie karty i tak naprawdę jego wątek - otwarty w poprzedniej części - na łamach "Korony w mroku" już się zamyka.
Ponieważ swoimi stwierdzeniami Sarah J. Maas sprawiła, że troszeczkę umarłam w środku.
O czym mowa? O fragmencie na temat rzekomej odporności żelaza na magię - a przy tym dużo ważniejsze jest to, jak wpływa jej ilość we krwi na możliwości ludzi do jej używania. Jest to, coby nie mówić, dosyć świeża i nietuzinkowa idea, wprowadzona do świata fantasy, w którym magia znikła, choć zaczyna znów grać pierwsze skrzypce. I gdyby jeszcze autorka postanowiła to jakoś rozwinąć, w jakiś sposób uargumentować, to byłoby ok. Sęk w tym, że to zdanie - w mojej opinii - jest zupełnie zbędne i tylko mnie rozjusza.
Bowiem gdyby było tak, jak Sarah J. Maas każe nam myśleć, okazałoby się, że osoby mające anemię uchodziłyby za najlepszych czarodziejów bądź czarownice. Natomiast znając "Koronę w mroku" i wiedząc, że jedna z postaci posługuje się magią, a do tego jest postacią, które pewnie jako jedna z wielu osób odżywia się najlepiej w królestwie, anemii mieć nie może.
Po co więc autorka wsunęła w fabułę tę tezę, skoro w żaden sposób nie współgra ona z treścią? Czy autorka w kolejnych odsłonach o tym zdaniu będzie jeszcze pamiętać?
PODSUMOWUJĄC
Szczerze uważam, że jest to druga część, która niezupełnie mnie zadowoliła po tak dobrze zapowiadającym się "Szklanym tronie". Być może spowodowane jest to faktem, że za wiele nadziei w niej pokładałam i się przeliczyłam. A może już po prostu nie jestem targetem książki o tak jasno i prosto tworzonych postaciach, fabule i intrydze dla niewymagającej osoby, która chce po prostu przy książce miło spędzić czas, wyłączyć się, a nie czerpać coś więcej prócz satysfakcji...
Świat jest tu nakreślony dość barwnie, ale i w klarowny sposób, autorka nie pozostawia niedociągnięć w opisie, ale też niespecjalnie go rozbudowuje, co mnie po dłuższym czasie trochę zniechęcało.
Myślę, że młodszy nastolatek po takiej lekturze byłby zadowolony i z chęcią sięgnąłby po kontynuację. Ja nie wiem jeszcze czy to zrobię. Być może jakaś pochlebna recenzja mnie do tego zachęci, ale na razie wolałabym skupić się jednak na czymś, co przeczytam maksymalnie się angażując w historię :)
Nadal próbuję doskonalić sztukę pisania recek i właściwie sprawie mi to całkiem sporo satysfakcji. Dajcie znać, czy czytaliście już drugą część "Szklanego tronu" i czy wam się podobał?
Mam też nadzieję, że nie tracicie maksimum swojego czasu czytając w domu i wychodzicie na dwór, gdy pogoda jest taka piękna i aż kusi, by skorzystać z tych cieplutkich promyczków! ;)
Pozdrawiam!
Nigdy nie zamieściłam tu recenzji pierwszej części, czyli "Szklanego tronu", ale przeczytałam go jeszcze zanim założyłam bloga - dlatego też zdobędę się tylko na streszczony opis: książka ta sama w sobie nie była zła. Tematyka w końcu mi odpowiadała. Problemem okazał się trójkąt miłosny, na który nie mogłam patrzeć. Fabuła była bardzo intrygująca, bohaterowie wydali mi się trochę papierowi i szczerze mówiąc dosyć brakowało mi rozlewu krwi, jaki profesja Celaeny niejako mi obiecywała.
Wybaczcie tak ogólne zamknięcie sprawy w kilku zdaniach. Być może kiedyś powrócę do tamtej książki i wtedy zdecyduję się na jakieś szersze objęcie jej tematyki, ale na razie nie mam tego w planach :(
NIE ISTNIAŁO CAŁKOWITE DOBRO ANI TEŻ CAŁKOWITE ZŁO.
Ale przejdźmy do meritum, bo mówimy już o drugiej części serii spod znaku Zabójczyni z Adarlanu!
Wydawca w opisie na odwrocie książki gwarantuje nam kolejne, tym razem już znacznie lepsze potyczki głównej bohaterki ze zleconymi jej celami. Obiecuje tajemnicę Archera Finna - dawnego znajomego Celaeny z jej życia sprzed wysłania do Endovier i rzuca bohaterce kłody pod nogi, które zdają się być coraz bardziej niepokojące i tajemnicze.
Jak ma się to do rzeczywistości?
Żeby nie być gołosłownym, powiem, że nie rozczarował mnie ten aspekt. Fabuła cały czas prze do przodu i jest doskonale wyważona. Koniec pustych obietnic, naprawdę dużo się dzieje, narzekanie na nudę jest w tej książce niemożliwe. A jednocześnie wszystko jest na tyle ciekawe i chwytliwe, że ciężko się od tego oderwać, co może mnie osobiście tylko wprawić w dobry nastrój. ;)
TE SAME GĘBY, A PERSPEKTYWA INNA
Chyba nikogo nie zaskoczę, jeśli napiszę szczerze, że gołym okiem można już w drugim tomie obserwować bardzo płynną i naturalną przemianę trójki głównych bohaterów, pomiatanych przez coraz to nowe wyzwania. Ten aspekt właściwie również bardzo mi się podobał.
Przyznam szczerze, że po lekturze tej części Celaena Sardothien jawi mi się - tak jak przypuszczałam od samego początku - jako po prostu trochę przyjemniejsza Mary Sue, wokół której obraca się każdy element książki i która już właściwie przejęła wszystkie możliwe interesujące role, jakie można było wymyślić w miarę rozwoju fabuły. Można złapać Sarah J. Maas że sama nie potrafi się zdecydować, jak zamierza przedstawiać tę postać, zdaje się że wraz z zachowaniem Celaeny również autorka waha się, jak to rozegrać. Mimo że ten wątek jest raczej świadomie poprowadzony (prowadzi przecież do końcowej metamorfozy bohaterki), to okropnie mnie on irytował. Z pewnością rozwija się wówczas także kwestia, na którą wiele czytelniczek czekało i śledziło od pierwszej części z zapartym tchem - zbliżenie Chaola i Królewskiej Obrończyni oraz stopniowe przeradzanie się tego uczucia w coś, czego pewnie się nawet nie spodziewacie! ;) Chaola polubiłam tylko nieco bardziej dzięki tej części, chyba wyłącznie w trakcie jego spotkania z ojcem, które samo w sobie było bardzo interesującą sceną. Ten bohater zyskał u mnie plusa, ale to nadal Dorian jest moim ulubieńcem. Z kolei książę, który prócz cierpienia spowodowanego odrzuceniem go przez ukochaną i psującymi się relacjami z najlepszym przyjacielem mierzy się także z wieloma równie istotnymi, lub nawet ważniejszymi sprawami.
Nie mogę też nie wspomnieć o rozczarowaniu, jakim napełniło mnie bliższe poznanie postaci króla. Zawiodła mnie jego kreacja; spodziewałam się, że Sarah J. Maas nieco bardziej się wysili i spróbuje przedstawić mi człowieka bardziej ludzkiego niż dolepiać mu gębę potwora bez uczuć i... tak naprawdę bez ani jednej wyróżniającej się cechy. Król jest zły, ale jest w tej swojej niegodziwości po prostu nijaki. Po tak rozbudowanym świecie przedstawionym, takiej dbałości o myśli każdego z istotniejszych bohaterów spodziewałam się czegoś więcej niż bolesnego schematu, powierzchownej kreacji bez szczypty finezji. A przecież wiem, że autorka potrafi stworzyć ciekawego antagonistę! Wystarczy przyjrzeć się chociażby Archerowi Finnowi, czy kuzynowi Doriana! Pełnowymiarowe, niejednoznaczne postaci, które wprowadzają niewielki, ale znaczący postęp w historii. Co innego król, o którym co jakiś czas dowiadujemy się czegoś nowego, jednak w żaden sposób nie jest to nawet odkrywcze, czy zaskakujące dla czytelnika (a przynajmniej dla mnie nie było).
A skoro już wspomniałam o suspensie, który miała mi zapewnić historia, to również doznałam delikatnego zawodu. Żeby nie rzucać chamskim spojlerem, naprowadzę was tylko, że chodzi o moje osobiste odczucie co do Sekretu, którego odkrywaniem zajął się Chaol, a który ja przejrzałam już w połowie książki, spodziewając się, że autorka podaruje swojej bohaterce jeszcze jedną istotną rolę.
BIDIBI BADIBI BU?
Pozostaje jednak jeszcze sprawa magii, o której, co prawda, opis z tyłu milczy, ale która zdecydowanie wychodzi z cienia i zaczyna coraz częściej się objawiać jako jeden z najważniejszych elementów świata przedstawionego.
I może to dobrze, a może jednak wolałam, żeby autorka zachowała tę sprawę dla siebie...
Przede wszystkim istnienie magii i jej prawa nadal są tajemnicą tej serii, ponieważ dostajemy zaledwie strzępki informacji (trudno się temu jednak dziwić, kiedy wiemy, że czary są zakazane w Adarlanie i nawet śpiewanie o niej jest uznawane za zdradę), które powiedziałyby nam cokolwiek więcej poza jakimiś utartymi schematami. Choć muszę to jednak przyznać, że nadal jeszcze nie mogę wydać jasnej opinii, czy magia to tylko zapychacz w książce i coś rodzaju deus ex machina, czy jednak będzie miała jakąś większą rolę. Na razie przede wszystkim zwrócić można uwagę, jak autorka używa magii, aby robić z głównej bohaterki jeszcze większy i wspanialszy wyjątkowy płatek śniegu, no i utrzymania innego bohatera w grze, podczas gdy stracił wszystkie karty i tak naprawdę jego wątek - otwarty w poprzedniej części - na łamach "Korony w mroku" już się zamyka.
Ponieważ swoimi stwierdzeniami Sarah J. Maas sprawiła, że troszeczkę umarłam w środku.
O czym mowa? O fragmencie na temat rzekomej odporności żelaza na magię - a przy tym dużo ważniejsze jest to, jak wpływa jej ilość we krwi na możliwości ludzi do jej używania. Jest to, coby nie mówić, dosyć świeża i nietuzinkowa idea, wprowadzona do świata fantasy, w którym magia znikła, choć zaczyna znów grać pierwsze skrzypce. I gdyby jeszcze autorka postanowiła to jakoś rozwinąć, w jakiś sposób uargumentować, to byłoby ok. Sęk w tym, że to zdanie - w mojej opinii - jest zupełnie zbędne i tylko mnie rozjusza.
Bowiem gdyby było tak, jak Sarah J. Maas każe nam myśleć, okazałoby się, że osoby mające anemię uchodziłyby za najlepszych czarodziejów bądź czarownice. Natomiast znając "Koronę w mroku" i wiedząc, że jedna z postaci posługuje się magią, a do tego jest postacią, które pewnie jako jedna z wielu osób odżywia się najlepiej w królestwie, anemii mieć nie może.
Po co więc autorka wsunęła w fabułę tę tezę, skoro w żaden sposób nie współgra ona z treścią? Czy autorka w kolejnych odsłonach o tym zdaniu będzie jeszcze pamiętać?
PODSUMOWUJĄC
Szczerze uważam, że jest to druga część, która niezupełnie mnie zadowoliła po tak dobrze zapowiadającym się "Szklanym tronie". Być może spowodowane jest to faktem, że za wiele nadziei w niej pokładałam i się przeliczyłam. A może już po prostu nie jestem targetem książki o tak jasno i prosto tworzonych postaciach, fabule i intrydze dla niewymagającej osoby, która chce po prostu przy książce miło spędzić czas, wyłączyć się, a nie czerpać coś więcej prócz satysfakcji...
Świat jest tu nakreślony dość barwnie, ale i w klarowny sposób, autorka nie pozostawia niedociągnięć w opisie, ale też niespecjalnie go rozbudowuje, co mnie po dłuższym czasie trochę zniechęcało.
Myślę, że młodszy nastolatek po takiej lekturze byłby zadowolony i z chęcią sięgnąłby po kontynuację. Ja nie wiem jeszcze czy to zrobię. Być może jakaś pochlebna recenzja mnie do tego zachęci, ale na razie wolałabym skupić się jednak na czymś, co przeczytam maksymalnie się angażując w historię :)
Nadal próbuję doskonalić sztukę pisania recek i właściwie sprawie mi to całkiem sporo satysfakcji. Dajcie znać, czy czytaliście już drugą część "Szklanego tronu" i czy wam się podobał?
Mam też nadzieję, że nie tracicie maksimum swojego czasu czytając w domu i wychodzicie na dwór, gdy pogoda jest taka piękna i aż kusi, by skorzystać z tych cieplutkich promyczków! ;)
Pozdrawiam!
W prawdzie znowu piszesz o dziele kultury, o którym nie słyszałem, ale to dobrze. Przynajmniej będę mógł na przyszłość gdzieś zabłysnąć (a nawet ostatnio tak było, kiedy na jednej z fejsbukowych grup przy dyskusji o Opowieści Podręcznej posłałem link do Twojego wpisu :D).
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o motyw magii; magia w światach ma to do siebie, że można do niej przypisać cokolwiek się chce. Jednak na tym często autorzy pozostają i tworzą wszystko co akurat im wpadnie do głowy. Problem w tym, że czytelnik znacznie lepiej się czuje, gdy świat ma jakkolwiek określone zasady. Wtedy nawet świat fantasy nabiera sensu.
A co do typu złego charakteru, o którym pisałaś, gdy o takim słyszę moja twarz wygląda dość podobnie do tej na gifie drugim :D
Pozdrawiam!
Dziękuję za komentarz! ;)
UsuńTrochę dziwnie się poczułam kiedy napisałeś, że nie słyszałeś o tym dziele kultury bo dla mnie dzieła kultury mają różne kategorie, a ta książka pochodzi z takiej, której ja bym nie nazwała dziełem xD
Taki czytelnik to skarb! Właśbie ostatnio się zastanawiałam co mi tak podskoczyły wyświetlenia na tym poście o Opowieści Podręcznej :P Dziękuję ślicznie, może komuś się to jeszcze przydało!
Właśnie to miałam na myśli - brak zasad którymi mogłaby się kierować magia trochę sprawia, że źle mi się tu o niej czyta. Tu w tej kwestii jest więcej niedociągnięć niż reguł :/
Kiedy czytałam recenzje u innych tej książki to wielu taka kreacja się podobała, więc już sama nie wiem :D
Pozdrawiam również!
To o dziele kultury nie było do końca dosłowne, hahah :D
UsuńHaha, staram się odciągać od książek, gdy jest bezchmurne niebo i słońce aż przyciąga. ^^ Bo w końcu są wakacje, trzeba korzystać, nigdy nie wiadomo kiedy zaskoczy nas burza. :P Nie czytałam jeszcze tej książki, ale jestem w trakcie innej serii tej autorki, mianowicie cykl "Dwór cierni i róż", czytałaś? :) Ja przeczytałam dwie części i mi się nawet spodobały, więc czekam na przetłumaczenie tej ostatniej. :P I w ogóle to piszesz super recki, odnosząc się do doskonalenia ich pisania. ;) Pytałaś się również pod moim postem czy seria LUX jest fajna, więc przyznam, że mnie wciągnęła na maxa, ale to zależy komu co się podoba. XD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, życzę super lata! :))
nastolatka-marzycielka.blogspot.com
Hej, witaj!
UsuńChodziło mi też o to, że można czytać na dworze gdy pogoda taka ładna :D
Słyszałam o tej drugiej serii ale nie czytałam jej. Ma sporo dobrych recenzji i pewnie po nią sięgnę, może nawet niedługo ;)
Też cię pozdrawiam i też życzę ci niezapomnianych wakacyjnych wrażeń :P
Hej Karolina! :)
OdpowiedzUsuńPisałaś u mnie na blogu, że wysłałaś mi maila z propozycją, a ja go chyba nie przeczytałam. Chciałam się zapytać czy sprawdzałaś może spam? Ponieważ odpisałam Ci następnego dnia, z pozycją "W krainie kota". Jeśli chcesz, moją notkę wyślę Ci zaraz jeszcze raz. Jeśli Ci się ona nie spodoba, albo nie trafi w twój gust to nie musisz jej wstawiać :)
Pozdrawiam cieplutko :*
Hej kochana :) Właśnie wysłałam Ci mail'a :) Mam nadzieję, że tym razem wszystko dojdzie :D
UsuńPozdrawiam cieplutko :*
ja się zaczytuję w twórczości tej pani. Uwielbiam jej styl :D
OdpowiedzUsuńmiłego pon:)
OdpowiedzUsuń