Muse Do Drugiego Albumu

Hej, dziś powracam do was z kolejnym postem poświęconym szlachetnej historii Muse. Po napisaniu ostatniego tekstu lubiłam bardzo przewijać go i czytać co ważniejsze punkty, tak bardzo mi się podobał. Jeśli z jakiegoś powodu trafiłeś tutaj, wędrowcze, zupełnie przypadkiem odsyłam Cię do tamtej notatki, żebyś wczuł się w klimat. Spokojnie, mamy czas.
...
Już? Fantastycznie, zatem idziemy dalej z tą historią!


Przypomnijmy zatem - jesteśmy po wydaniu pierwszego pełnoprawnego albumu, który nie przyjmuje się za dobrze ani w UK, skąd muzycy pochodzą, ani nawet w Ameryce, natomiast - co ważne! - gdyby Muse miało kiedykolwiek poczuć dozę sympatii do jakiegoś konkretnego narodu, to byliby to Francuzi, którzy na punkcie 'Showbiz' absolutnie oszaleli! Wcale im się zresztą nie dziwię, ta płyta ma w sobie jakąś moc i Europejczycy (nie licząc zakochanych nadal w popie Brytyjczyków) natychmiast ją wyczuli. Muse naprawdę miało powód aby cieplej myśleć o Starym Kontynencie (szczególnie o Niemcach i Francuzach), jeśli chodzi o odbiór ich dzieł w początkach kariery. Amerykanie nie poczuli się jeszcze gotowi na rewolucję w rocku, o czym świadczył niewielki sukces trasy koncertowej po Stanach (Muse zagrało nawet na scenie na Woodstocku w 1999r.), natomiast zachęcał ich do zapoznania się z przychylnymi ich muzyce Europejczykami - gdy na koncercie na La Route Du Rock w St Malo (podlinkowałam wam ich oficjalną stronę) przyszło ich powitać 9 tysięcy fanów.
La Route Du Rock to francuski festiwal muzyczny który odbywa się dwa razy do roku - latem i zimą -
to wydarzenie przede wszystkim dla mniejszych twórców i zespołów. Za czasów Muse mógł być określany zaledwie
jako "festyn", na który przychodziło max. 500 osób.

Muse na Route Du Rock; źródło: microcuts.net
Wracając jednak do albumu - jego oceny nie były zachwycające, a dzięki niemu na kilka lat do Muse przylgnęły spore łaty sugerujące, że są naśladowcami Radiohead (ich płyta brzmiała całkiem jak 'The Bends' i to podobieństwo miało się jeszcze mścić na zespole), zarzucano im nawiązania do Suede, Nirvany oraz Mansun, a sam album określano np. jako "wagnerowskie hymny". Zatem w Wielkiej
Brytanii do płyty podchodzono bardzo cynicznie i ostrożnie, podczas gdy we Francji i Niemczech stawała się ona towarem deficytowym!

We wrześniu 1999 r. Chris Wolstenholme został po raz pierwszy ojcem - jego syn otrzymał imię Alfie. (Alfie teraz już jest całkiem przystojnym młodzieńcem, jeśli chcecie znać moje zdanie i prowadzi swojego instagrama.)

W międzyczasie trasy koncertowe we Francji i Niemczech przywodziły tłumy fanów; gdy koncert odbywał się w sali koncertowej wewnątrz budynku, setki osób nie mogąc nawet wejść do środka, uczestniczyły w koncercie poza budynkiem. W trakcie występów Matt coraz bardziej oddalał się od rzeczywistości, był nerwowy, w amoku niszczył instrumenty i sprzęt na scenie, zwłaszcza gdy opanowywał go destrukcyjny nastrój. Zresztą wypadałoby wspomnieć teraz o tym, co jeszcze stało u podnóża tych szkodliwych zachowań - na początku ekipa techniczna Muse to byli koledzy członków zespołu i bezdomny palacz zioła, którego znaleźli śpiącego w vanie i który ponoć przez trzy tygodnie nie żywił się wyłącznie płatkami kukurydzianymi. Chłopcy nie mieli doświadczenia, dlatego zawsze, gdy stan sprzętu, instrumentów czy czegokolwiek na scenie nie była po myśli Matta, wpadał w szał i po prostu niszczył wszystko, co wpadło mu w dłonie. Ale Bellamy też nigdy nie przestał być po prostu dynamicznym na scenie muzykiem, zainteresowanym tym, żeby zrobić jak największy show. Prawdziwy z niego zwierz koncertowy! :D


Co więcej, mimo ścisłego harmonogramu Muse cieszyli się i nie narzekali na nadmiar pracy i traktowali to jak wielką imprezę. Po sukcesywnym koncercie w Barcy dla 16-tysięcznej widowni, gdzie Muse wystąpił w charakterze supportu dla Red Hot Chili Peppers, zespół wydał 'Muscle Museum' na singlu w komplecie dwóch CD.
Podczas maratonu podpisywania płyt Muse rozpędził się do tego stopnia, że wśród kolekcjonerów rzadsza jest płyta bez podpisu. A propos, Matt uznał za zabawne aby umieścić na niektórych płytach numer komórki Dominicka, który zalany wiadomościami od fanów zawierających w większości głupawe chichoty był zmuszony w końcu zmienić numer telefonu.*
Licząc na większe zainteresowanie rodaków wrócili tryumfalnie do Devon, w zamian otrzymując niemiłą reakcję władz Teignmouth na słowa wypowiedziane pewien czas wcześniej przez Chrisa zarzucające miastu obojętność wobec potrzeb nastoletnich mieszkańców i problem narkotyków w obrębie miasta. Burmistrz skomentował te uwagi krytycznie i uznał je za niewdzięczność za pomoc okazaną członkom zespołu przez mieszkańców Teignmouth a na łamach miejscowej gazety (South Devon Herald Express) zamieszczono jego zdjęcie na którym wrzuca egzemplarz 'Showbiz' do kosza. Zespół odmówił spotkania z burmistrzem, który pragnął publicznie uścisnąć im dłonie, nie przejęli się całą sytuacją i mieli już zamiar na sesji dla BBC zaprezentować swoją wersję 'Feeling Good' - Matt usiłował napisać coś podobnego do oryginalnego utworu, gdyż była to ulubiona piosenka jego mamy, ale w wyniku niepowodzeń postanowił przerobić istniejącą piosenkę - trzecią zwrotkę zaśpiewał przez megafon.
Tymczasem nowa płyta była w przygotowaniu; Matt tym razem więcej kawałków grał na pianinie, ponieważ nie chciał, aby nowy album przypominał ten debiutancki. Silnie zainspirowany nowojorskim koncertem Toma Waitsa (eksperymentalny bluesman o zachrypniętym głosie*) wprowadził nowości, jak używanie kości i instrumentów voodoo oraz lepsze teksty - kierowała nim jego własna ambicja.
Zespół zwrócił się w kierunku hedonizmu, nie ograniczając się wyłącznie do kilku piw po koncercie, lecz zapraszając fanów na powystępowy wypad do barów, zwiedzanie i konsumowanie trawki. Tym samym Matt stał się mniej nerwowy i zestresowany, akceptując stopniowo swój nowy status wschodzącej gwiazdy rocka (tak, wiem, skromność to chyba nie jego styl :D).

Muse zagrał w Amsterdamie w klubie Paradiso z okazji obchodów milenium. Koncert ten musiał być zapamiętany z dwóch ważnych powodów - występ składał się z zestawu 17 utworów (był najdłuższym w historii zespołu) i w dniu tym zespół zagrał po raz pierwszy na scenie utwór 'Plug In Baby', który zawierał jeden z najlepszych w historii rocka riff gitarowy wykonany przez Matta. Sama piosenka w kontekście tekstu była mieszaniną bez składu i koniec końców nikt, nawet sam Bellamy, nie wiedział dokładnie, o czym opowiada. Utwór jednak zadecydował o tym, jak szybko rozwinęła się kariera Muse: bilety na koncerty we Francji zaczęły się sprzedawać w rekordowym tempie - każdy chciał na własne oczy zobaczyć wykonanie utworu wzbijającego iskry niczym wulkan, pchającego refrenem prosto w pogo. Tak samo szybko - o dziwo - wyprzedały się bilety koncertowe na Uniwersytecie Londyńskim.
W styczniu 2000r. trio odebrało nagrodę dla najlepszych nowych artystów (NME) przyznaną im przez czytelników. Wówczas fakt ten był dla Muse zaskakujący jako że wygrali z gwiazdami pokroju Eminema oraz Macy Gray. Tuż po tym wydarzeniu muzycy omal nie zginęli z powodu wybuchu silnika w ich prywatnym odrzutowcu, spowodowanego problemami z kompresją paliwa. Po tym traumatycznym przeżyciu wszyscy troje wrócili wprost na przyjęcie NME, gdzie upili się do nieprzytomności.

Podczas pewnego wywiadu Matt próbował opisać okoliczności powstania utworu 'Sunburn' i posłużył się swoją wiedzą o tajnikach życia nocnych motyli, które za pomocą księżyca określają kierunek, a zderzywszy się z żarówką osiągają raj, ale nieprawdziwy. Ten świat przyrównał do ludzi, którzy latając w kosmos wyrażają ludzkie dążenie do osiągnięcia "czegoś więcej", ze szkodą dla wiary i szczęścia; nauka niszczy  podstawowe ludzkie prawdy, negując istnienie niebios. Zapytany co dla niego jest taką "żarówką" odpowiedział: kobiety. ;)

Ale wracając do robienia kariery - na przełomie marca i kwietnia 2000r. Muse otrzymał propozycję supportowania RHCP (którzy to uważali się za gorących fanów i protektorów młodego zespołu), z której to skorzystali. Trasa z początku nie obejmowała zbyt dużych amerykańskich miast, jednak dzięki temu Muse spędził sporo czasu z Davem Grohlem i samymi RHCP, z którymi zaczęła łączyć ich szczera więź obejmująca wspólne obchody barów po koncercie czy improwizowanie na scenie. Jednym z elementów rock'n'rollowego świata, z jakim na serio spotkali się teraz członkowie zespołu były zorganizowane groupies, które niezupełnie przypadły im do gustu - okazały się tak bezczelne i drapieżne, że zdolne zrobić wszystko, aby zdobyć swój upatrzony obiekt pożądania.
Po tejże trasie nastąpiła kolejna - po UK, promująca 'Unintended', w której na swego supporta Muse wybrał Coldplay. Oba zespoły zaczynały w podobnych latach swoją działalność i oba wówczas uważano za naśladowców Radiohead. Jednak różnili się kulturą koncertową - Coldplay byli stonowani i eleganccy, podczas gdy Matt zachowywał się dziko, demolując instrumenty i sprzęt. Budował przez to swoją pozycję, odnosił sukces, będąc prawdziwą gwiazdą rocka i naprawdę tracił rozum. A 'Unintended' wylądowało w Top 20 na liście przebojów w ojczyźnie zespołu!

Od czasu trasy koncertowej z RHCP Matt doznawał dziwnych halucynacji sugerujących, że przebywa na odległej planecie i nagle z przeraźliwie błękitnego nieba zaczynają spadać setki trójkątnych metalowych ostrzy, opadając uderzały go w tył głowy. Po przebudzeniu cierpiał z powodu migreny wywołanej odwodnieniem (taka brytyjska gwiazda jak on piła w ciągu dnia jedną filiżankę herbaty i do tego mnóstwo alkoholu), co prędko wyszło na jaw wraz z pierwszą wizytą u lekarza, jednak zanim na taką Matt się wybrał, zaczynał wierzyć, że jest ofiarą próby kontroli jego umysłu przez rząd poprzez promieniowanie (zgodnie z konspiracyjną teorią wojny psychologicznej). Gdy tylko zaczął wypijać 2 litry wody dziennie wszystko zniknęło.

Matt na razie słucha wyłącznie Berlioza (to dla niego najwybitniejszy kompozytor) lub muzyki w swojej głowie, gdyż układa utwory, po czym gra je na pianinie lub gitarze w całości bez wcześniejszych prób. Nie przemawia na scenie, bo uważa że słowa zdeprecjonowałyby sens utworów.
Między czerwcem a listopadem 2000 roku Muse zagrał na około 40 nowopowstałych festiwalach na całym świecie. Problemy techniczne były jak chleb powszedni, zatem Matt rozwalał coraz więcej instrumentów na scenie. W Torquay's Riviera Centre Bellamy finalnie rozbił gitarę waląc nią we wzmacniacz, gdy Chris surfując na ramionach tłumu, nadal grał basowy riff końcowy 'Ashamed'. Innym razem Matt rzucił gitarą w perkusję Dominicka, która trafiła go w oko i rozcięła mu łuk brwiowy, co skończyło się zastrzykiem przeciwtężcowym.
Na imprezie Radio One, One Big Sunday w Chantry Park w Ipswich zespół miał zagrać dwa utwory z playbacku - nie mogli na propozycję się nie zgodzić, bo Mansun i JJ72, mający występować razem z nimi już wyrazili swoją zgodę. Chris udawał, że gra na perkusji, Dom brzdąkał na pożyczonym basie, a Matt zaczął śpiewać 'Muscle Museum', gdy zorientował się, że nie ma nawet nasłuchu na wokal. Muse zeszli ze sceny nim operator zdążył puścić ich drugi utwór.
Matt zdołał kupić sobie od wytwórni dwa tygodnie przerwy na Malediwach od trasy w celu skupienia się na napisaniu nowych utworach. Pobyt zakończył się zaledwie z 'Megalomanią'.

Podczas trasy koncertowej w Japonii, która to natychmiast Muse oczarowała. Kraj był w ich stylu - duży, głośny, szybki, technologicznie zaawansowany i pełen blasku neonów oraz modnych i nowoczesnych ubrań - takich jakie lubił Matt. Bellamy lubił również gadżety, więc kupił sobie tam MP3 rozmiaru zegarka na rękę, którego nie musiał wyłączać podczas lotów. Na festiwalach występowali głównie o wczesnych godzinach, dzięki czemu mieli więcej czasu na własne imprezy. W Japonii imprezom smaczku nadawało wspomaganie w formie grzybów zawierających psylocybinę, legalnych w tym kraju, z których to Muse chętnie korzystało (Matt był zwolennikiem wyłącznie "naturalnych" narkotyków jak trawka czy grzybki; chemikalia produkowane przez mafie omijał jak mógł), niekiedy Mattowi zdarzało się zażyć małą dawkę koki, aby rozluźnić się w towarzystwie. Wedle niektórych historii zespół nie był na haju wyłącznie w dni wolne od koncertów (raz w Malmo KB w Szwecji Matt zapowiedział 'Feeling Good' słowami "Słońce jest jak łyżka, jakbym mógł dobrego człowieka uczynić złym"). Muse pokochało Japonię również za dziewczęta - już wtedy pokutowało przeświadczenie, że niezależne brytyjskie zespoły mogły być zupełnie nieznane w ojczyźnie, ale w Japonii czczono ich jak gwiazdy. Fani byli wyjątkowo entuzjastyczni i posuwali się nawet do śledzenia członków zespołu, często jednak byli dość grzeczni. Fanki za to nie raz miały szansę na bliższe kontakty z muzykami. Raz Matt i Dom zorganizowali w pokoju hotelowym orgię z dziewięcioma dziewczynami doprawioną grzybkami. Ta sytuacja przyniosła konsekwencje - związek Matta stanął pod znakiem zapytania, a za Dominickiem natrętnie zaczęły podążać od miasta do miasta groupies.
Gdy ich trasa przeniosła się do Europy (Grecja, Marsylia, Włochy, Szwajcaria), powoli zaczęła pętać ich muzyka belgijska, m.in. Soulwax.

Wreszcie nadchodzi pora aby nagrać drugi album; znów miał być on wyprodukowany w całości przez Johna Leckiego, lecz wówczas przebywał on w Afryce na sesji z innym zespołem, zatem Taste Media i Mushroom zdecydowały się na Dave'a Bottrilla odpowiedzialnego za 'Aenimę' zespołu Tool oraz za płytę eksperymentalnego popowego belgijskiego zespołu dEus.
Płyta miała być dużo bardziej rockowa, tak jakby Muse nagle nabrał odwagi i odnalazł swoje oryginalne brzmienie - mocniejsze, cięższe i bardziej wyrafinowane. Zespół sprowadził swój koncertowy wzmacniacz do studia i nagrali prawie połowę albumu dzięki metodzie nagrywania opracowanej przez Rage Against The Machine (najpierw nagrywa się linię czystego basu i nakłada się na nią przestrojony bas, tak aby brzmiał on podobnie do gitary - dzięki temu brzmi to jakby zespołowi doszła jeszcze jedna gitara, co wzmacniało ich brzmienie). Nagrali wówczas 'Plug In Baby', 'Bliss', 'New Born' i 'Darkshines'. Po pięciu dniach nagrań zorientowali się, że na pobliskim polu wyrosły w nocy magiczne grzybki, na które się rzucili. Wkrótce rozebrali się i wskoczyli do jacuzzi, gdzie przez cztery dni opychali się grzybami, które w ich stanie zaczynały przypominać im robaki. Trzeciego dnia Matt zasnął w wannie i ogłuchł na jedno ucho, przez co nagranie wyszło kiepsko, więc całość zremiksował ponownie w Sawmills John Cornfield, dzięki czemu 'Plug In Baby' wyszło tak monumentalne, że wytwórnia natychmiast wysłała utwór do rozgłośni radiowych, gdzie od razu zagościł na playlistach, dzięki czemu zespół znów podbijał serca słuchaczy. Sprzedano 250.00 egzemplarzy płyt, co biło rekordy takich sław jak Marilyn Manson, Korn czy Slipknot.
Łódź ta kiedyś należała do Freda Karno, odkrywcy Flipa i Flapa
oraz Charliego Chaplina, którą w 1986 r. David Gilmour z Pink
Floyd odkupił i zamienił w pływające studio nagraniowe.
Gdy w styczniu 2001 r. należało zabrać się do nagrań pozostałej połowy utworów na nowy album to Bottrill był nieosiągalny ze względu na pracę nad albumem 'Lateralus' Toolu, a Leckie powrócił szczęśliwy, że znów może współpracować z Muse. Cieszył się również z wpływu, jaki miał na zespół, który dotyczył muzycznych inspiracji (jak Tom Waits, czy Captain Beefheart), po czym zabrał muzyków do mieszkalnej łodzi w Astorii zacumowanej przy Tagg Island na Tamizie, gdzie odbyła się reszta sesji nagraniowych, które w większości odbywały się od południa do nocy i były długie i wyczerpujące. Ciemności nocy przekładały się na mroczny nastrój muzyki. Matt chętnie korzystał z syntetyzatora oraz kreatywnych i makabrycznych instrumentów (udało im się kupić nieco zwierzęcych żeberek u rzeźnika w sam raz do nagrania 'Screenager'.
W 'Space Dementia' (zainspirowanym Rachmaninowem) część partii perkusyjnej stanowi odgłos zapinania i rozpinania zamka błyskawicznego przy rozporku Matta.
Prócz tego Leckie wieszał muzykom na szyjach kopytka lamy i kazał im z nimi chodzić po sali przez 5 minut grzechocząc nimi, skandując, uderzając w dzwonki i strzelając folią bąbelkową, co miało nadać magiczną atmosferę - Matt nazywał to psycho-akustyką.*
Nawet teksty utworów były dużo mroczniejsze, choć z perspektywy czasu Matt określał je jako bardziej pozytywne niż te zawarte na pierwszym albumie. Wyrzucał w nich z siebie cokolwiek, co przyszło mu do głowy w prosty sposób, przez co sens pozostawał mglisty i niejasny do dziś; sam Matt tłumaczył to różnorodnością mieszczących się w nim osobowości. Często śpiewał o odrzuceniu tego, co więzi nas i nie pozwala być sobą. Tym albumem rządziły morderstwo, zazdrość, destrukcja, pożądanie i destabilizacja, choć dodatek rozumu zamienił go w naukowy lub nawet kosmiczny. Inspirował się kolejnymi książkami - 'Virtual Organisms' Marka Warda o powstaniu sztucznego życia, które urastać ma do wydarzenia porównywalnego do powstania życia ludzkiego i mówiącego o tym, że roboty są także ludźmi (inspiracje widać w 'New Born' i 'Plug In Baby'), lecz przede wszystkim 'Hyperspace' M. Kaku i 'The Elegant Universe' Briana Greene'a miały największy wpływ na wizje Matta. W dodatku w tym okresie fascynuje go teoria strun, na temat której czyta coraz więcej do stopnia, w którym staje się to jego obłędem. Teoria ta (niewiele mająca wspólnego z nauką) sprawiła, że Bellamy przestał postrzegać ludzi jako nic nieznaczące robaki zagubione w kosmosie a zaczął jako najbardziej interesujące istoty w otaczającej nas pustce, ale wpłynęła też na niego na tyle, że od niej miał wziąć swoją nazwę nadchodzący album - 'Origin Of Symmetry' (and that's the real shit).

W lutym trzeba było zakończyć nagrywanie ostatniego kawałka - nastrojowej 'Megalomanii', którą należało zagrać na organach. Utwór wykonany w St Mary's Church w Bathwick - aby jednak grać na kościelnych organach potrzebna była licencja. Proboszcz jednak poszedł zespołowi na rękę, życząc sobie jedynie poznać tekst utworu, aby nie okazało się, że użycza świętego instrumentu czcicielom diabła. Wówczas tekst jeszcze nie istniał, ale gdy powstał, oddawał całą złość i frustrację Matta po rozpadzie jego długoletniego związku i nosił tytuł roboczy 'Go Forth And Multiply' (Idźcie i rozmnażajcie się) od biblijnego cytatu, który rozzłościł Matta, gdyż sugerował, że jedynym celem ludzkości jest prokreacja, z czym on mocno się nie zgadzał. Przedstawił zatem duchownemu miły tekścik o pozytywnym przesłaniu i otrzymał pozwolenie zaledwie płacąc 300 funtów. W każdym razie 'Megalomania' potem nabrała bardzo antykościelnego charakteru a Matt wspominał okres jej powstawania jako jeden z najmroczniejszych w jego życiu.
'Showbiz' zaczęła święcić pół miliona sprzedanych egzemplarzy, a drugi album był już dopracowywany w Abbey Road. 'Plug In Baby' pięło się po liście przebojów, teledysk robił furorę w MTV i to ten utwór miał wreszcie wieszczyć sukces i zamknąć wszystkim sceptykom usta wypowiadające się o "kopiowaniu Radiohead". Przed zakończeniem albumu wydano też singla 'Plug In Baby' z różnościami.

Na pierwszy rzut oka widać, że nawet na okładce albumu
Matt chciał dać upust swojej halucynacji i obsesyjnej wierze
nt. wojny psychologicznej.
Album dzielił się na dwie różne połowy, pokazywał bardziej ekscentryczne i hardrockowe wydanie Muse. Pierwsza połowa - ostre, progresywno rockowe kawałki czerpały z pierwszej płyty, druga - eksperymentalna latino/ bluesowo/ metalowo/ operowa miała stanowić zupełną nowość - piosenki tej części wyszły bardzo różnie; jedne doskonałe, inne przesadzone lub słabe. W kontekście tekstu mamy tu dużo sci-fi: kolejny etap ludzkiej ewolucji, brak autorytetu czy Boga, rozważania o świadomości i istnieniu indywidualności, bezużyteczność moralności i dobroci w społeczeństwie. Był to twór nieco chwiejny, ambitny, choć w porównaniu do pierwszej EP-ki The Strokes wydanej w podobnym czasie (która miała rozruszać muzykę alternatywną na całą dekadę) prezentował się słabo.
Zatem mamy tu 'New Born' opowiadającą o ekspansji ludzkiego umysłu poza granice fizycznej formy a brzmiącą jak mutacja genetyczna 'Sunburn', następnie 'Bliss' z zapożyczonym arpeggio a lat 80-tych z gry Top Gear na Nintendo wydawała się najbardziej pozytywna na płycie. 'Space Dementia' to określenie używane przez NASA dla określenia poczucia destabilizacji, izolacji i braku znaczenia odczuwanych przez astronautę przebywającego przez dłuższy czas w kosmosie. Matt wciela się w astronautę a macierzystą planetę uosabia kochana przez niego osoba. 'Hyper Music' była z początku tylko bluesowym interludium na trasie Showbiz, gdy punkowa energia przekształciła go w dosłownie złego bliźniaka 'Bliss' na tej płycie. 'Plug In Baby' stanowi środek ciężkości albumu, z kolei 'Citizen Erased' składa się ze zwłowrogiego elektronicznego szumu wypełnionego wokalem Bellamy-ego skarżącego się na przykrości z udzielania wywiadów (ta, ja też nie wiem, po co tutaj ta piosenka...), 'Micro Cuts' streszcza halucynacje Matta i daje upust jego obsesji na punkcie wojny psychologicznej. Utwór ten skupia się mocno na operowym eksperymencie, który zakrawa na autoparodię i zdaje się zapożyczać nieco z wagnerowskiego chóru. 'Screenager' opowiada o dziecku wychowanym bardziej przez telewizję a następnie kaleczącym się w wyniku bombardowania wizjami perfekcyjnych modeli i aktorów. Utwór grany jest na kopytkach lamy, kościach zwierzęcych, folii bąbelkowej, dzwonkach wiatrowych i torbach na zakupy (prócz zwykłych instrumentów i syntetyzatorów). Półfunkowa 'Darkshines' opowiada o miłości do ładnej ale złej dziewczyny, latynoska gitara przypomina albumy Sade (a jak dla mnie piosenka tak mocno przypomina 'Uno', że w momentach solo aż chcę śpiewać "Cause you could've been number one..."). Pozostały nam dwa najlepsze utwory - 'Feeling Good' nacechowany seksualnie oferuje dobre przesłanie o nowym świcie, dniu i życiu, gdy z kolei ostatnia na liście 'Megalomania' kończy płytę tekstem oskarżającym samego Boga. I to właśnie te dwie ostatnie perełki zawierają esencję chwały i szaleństwa 'OOS' - jeden ma zgrabną melodię, drugi ogromny zasięg, razem przewidują sukces jaki czeka Muse - zanim go jednak osiągną będą musieli odkryć własną potęgę.

_________________________
* Wszelkie przypisy pochodzą z książki "Nie z tego świata: historia Muse", Mark Beaumont, Wydawnictwo Kagra, 2014.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść podręcznej" serial a książka. Porównanie

Muse do Pierwszego Albumu

"Korona w mroku" Sarah J. Maas| Nie tylko tytuł to ciemna strona tej książki?